Home staging – czyli: „must have” czy „waste of time”?
Zapraszając do wnętrz w których pachnie świeżością, jest przestronnie i czysto, soundbar sączy przyjemną muzykę a ekspres właśnie zmielił świeżutką kawę, niewyobrażalnie zwiększamy swoje szanse sprzedażowe…
Zafiksowaliśmy się ostatnimi czasy na pięknych, niepolskobrzmiących słowach, które dodają plus dziesięć do inteligencji, ale nic nie wnoszą merytorycznie – a czasem też estetycznie – do naszego języka. Coaching, parenting, shopping, home staging, zadomowiły się już na stałe w naszym języku i nie ma w tym nic deprecjonującego. Ani nowego – bo takie zapożyczenia uwielbiamy od setek lat. Dzisiejszy tekst sponsoruje słówko„home staging” – kojarzycie?
Oko ludzkie to niesamowite urządzenie. Kupujemy oczami. Jemy oczami. Jest tyle impulsów, które oko rejestruje podświadomie i które wpływają na nasze decyzje – aż grzechem byłoby nie wykorzystać tej informacji, prawda? Zresztą, w procesie podejmowania decyzji w nieoczywisty sposób biorą udział wszystkie zmysły. Wiedzą o tym doskonale od dawna spece od merchandisingu (kolejne niepolskie fachowe słowo), wizualizując wystawy sklepowe w sposób kreujący wybory zgodne z oczekiwaniami sprzedawcy. Wiedzą właściciele marek modowych, dobierając odpowiednią muzykę w sklepach z ciuchami. Ci sami managerowie spędzają długie godziny odpowiednio dobierając światło i aranżując przestrzeń w punktach sprzedaży. Przy odrobinie świadomości, można idąc po galerii handlowej być pod wrażeniem, jak visual merchandising powoduje, że do jednego butiku idziemy z chęcią i zostajemy długo, a drugi mijamy bez sentymentu.
To wszystko, w przełożeniu na proces sprzedawania mieszkania lub domu, nazywa się home staging właśnie. Zapraszając do wnętrz w których pachnie świeżością, jest przestronnie i czysto, soundbar sączy przyjemną muzykę a ekspres właśnie zmielił świeżutką kawę, niewyobrażalnie zwiększamy swoje szanse sprzedażowe. Oczywiście, w wielkim uproszczeniu. Bo sama umiejętność aranżacji wnętrza i oddziaływania różnych bodźców na kupującego jest dziś prawdziwie zaawansowaną sztuką, zgłębianą na licznych certyfikowanych kursach i szkoleniach. Specjalistami od home – stagingu bywają też doradcy ds. nieruchomości – wszak kto jak nie oni są najbliżej potrzeb sprzedającego i kupującego mieszkanie. Oni wiedzą, co się sprzedaje i jak powinno wyglądać wnętrze na które nie trzeba będzie namawiać klienta. To jest tylko jeden z argumentów przemawiających za tym, by sięgnąć po fachowca jeżeli sprzedajemy lub kupujemy nieruchomość. Ale jeden z tych argumentów, obok których nie przechodzi się obojętnie.
Czy da się sprzedać dom bez wysublimowanych operacji zmieniających wnętrze w bijącą blaskiem glamour wizytówkę krzyczącą: jestem dla Ciebie? Pewnie, że się da. Czy zawracanie sobie głowy tym anglojęzycznym słowem, które nawet trudno zapisać nie jest przypadkiem zwyczajną stratą czasu i zwyczajnym naciąganiem uczciwych ludzi? Nie chcesz porady specjalistów – zrób to sam. To tylko kilka prostych czynności, które zmienią sposób postrzegania twojej oferty przez potencjalnych kupców. Stwórz wrażenie nieskazitelnej czystości, ustaw meble tak aby dawały maksimum przestrzeni, ergonomii, a przy tym wnętrza były maksymalnie praktyczne i ładne. Zrób tak, aby Twoja mała łazienka wydawała się większa i jaśniejsza. Zaaranżuj balkon, nadając mu efekt stylowego miejsca mimo symbolicznego metrażu. Hmm… nie takie to proste, prawda? To może jednak przyda się pomoc? Znajdź kontakt do Doradcy DeveloperGO w Twojej miejscowości – to jedyna umiejętność, jakiej Ci dziś potrzeba. Cała reszta „zrobi się sama”. Powodzenia!